KI Bildgenerator
v1
W podwójnym mieście Ankh-Morpork szalał ogień. Tam, gdzie liznął Dzielnicę Magów, płonął niebiesko i zielono, przetykany nawet iskrami ósmego koloru, oktaryny. W miejscu, gdzie jego zwiadowcy znajdywali kadzie i składy oliwy przy ulicy kupców, posuwał się seriami jaskrawych fontann i eksplozji; przy ulicach wytwórców perfum płonął słodko, a kiedy dotykał wiązek rzadkich, wysuszonych ziół w magazynach zielarzy, ludzie wpadali w obłęd i mówili o Bogu.
Płonęła już cała biedniejsza część Morpork. Bogatsi, godniejsi mieszkańcy Ankh, na drugim brzegu rzeki, reagowali na sytuację z bezprzykładną odwagą, gorączkowo burząc mosty. Ale w dokach Morpork gorzały już wesoło statki wyładowane ziarnem, bawełną, drewnem i uszczelniane smołą. Cumy spłonęły na popiół, a statki na fali odpływu ruszały przez rzekę Ankh i niby tonące świetliki spływały ku morzu, podpalając po drodze nadbrzeżne pałace i altany. Zresztą i tak iskry żeglowały z wiatrem i opadały daleko za rzeką, w cichych ogrodach i wśród stogów siana.
Dym z tego ogromnego, wspaniałego pożaru unosił się na całe mile w górę, rzeźbioną wiatrem czarną kolumną, widoczną w najdalszych zakątkach dysku.